piątek, 22 maja 2015

3. " Dokąd to śliczna ? "


"Nig­dy nie dos­trze­gamy skarbów, które ma­my tuż przed oczy­ma. Dzieje się tak dla­tego - bo ludzie nie wierzą w skarby. "




Właśnie wychodzę z budynku szkoły, ostatni raz w tym roku szkolnym. Przez ten czas nieco zbliżyłam się do Wellingera. Nie jestem już dla niego taka oschła, ani nie trzymam tak wielkiego dystansu. Zauważyłam w nim tą dobroć, zmartwienie, to wszystko czego do tej pory nie zauważałam.
Właśnie idę z moimi przyjaciółkami do kawiarni na lody. W pewnym momencie usłyszałam dzwonek mojego telefonu.
- Kto dzwoni ? - spytała zaciekawiona Amber.
- Nieznany - odpowiedziałam.
- To odbierz, a nie będziesz się gapić w ten wyświetlacz - zauważyła Taylor.
- Halo ?
- Pani Valerie Mayer ? - odezwał się męski głos po drugiej stronie słuchawki.
- Tak - odpowiedziałam pospiesznie.
- Dzwonię w sprawie fotografa dla niemieckiej kadry skoczków narciarskich. Wspólnie, uznaliśmy że będzie pani najbardziej odpowiednią osobą do tej pracy. - serce zaczęło mi szybciej bić.
- Czyli chcę pan mi powiedzieć, że przyjmujecie mnie ? - uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Tak. Dokładnie tak. Mogłaby pani przyjechać dzisiaj około godziny trzynastej do głównej siedziby naszego związku ? Omówilibyśmy jak wyglądałaby pani praca i zapoznali byśmy panią z naszymi skoczkami, bo akurat w tym momencie mają trening na hali sportowej. Mogłaby pani się zjawić ?
- Oczywiście ! - powiedziałam z wielkim entuzjazmem.
- To do zobaczenia ! - odezwał się ponownie, po czym zakończył naszą rozmowę.
- Dziewczyny, nie uwierzycie kto właśnie dzwonił ! - pisałem.
- Kto ? - spytała zaciekawiona Amber.
- Przyjęli mnie ! - krzyknęłam energicznie. Obie zaczęły się cieszyć ze mną. - Tylko, nie pójdę z wami do tej kawiarni... Muszę u nich być o trzynastej.
- Ale już jest jedenasta czterdzieści ! - powiedziały prawie równocześnie.
- To ja lecę, bo się spóźnię - pożegnałam się z przyjaciółkami po czym szybkim krokiem ruszyłam do domu.
Przebrałam się z białej koszuli i czarnej spódniczki, w zwiewną białą spódniczkę, sięgającą mi do połowy uda, miętową, także zwiewną bluzkę, szary, bardzo delikatny, zwiewny i kilka rozmiarów za duży sweterek rozpinany. Do tego szara torebka i miętowe trampki.
Nie musiałam się jakoś "wyjątkowo" stroić, e nie chciałam wyglądać najgorzej.
Właśnie schodzę w dół ze schodów, gdy w pewnym momencie czuję silny, męski uścisk na mojej ręce. Jest to Louis...
- Dokąd to śliczna ? - uśmiechnął się cwaniacko.
- Nie twoja sprawa ! - krzyknęłam i szybko wyszłam z domu.
- Nie denerwuj się tak bo zmarszczek dostaniesz - krzyknął na tyle głośno, że to usłyszałam.
Wchodzę właśnie do odpowiedniego budynku, kierując się do recepcji.
-Dzień dobry- powiedziała mi starsza pani siedząca za blatem.
- Dzień dobry. Ja przyszłam w sprawie fotografa dla skoczków narciarskich. - powiedziałam lekko się uśmiechając.
- Panna Valerie Mayer ? - spytała uważnie mi się przyglądając.
- Tak, to ja.
- A więc proszę za mną.
Wstała i wskazała ruchem ręki na długi, zielony korytarz. Zaprowadziła mnie do pomieszczenia o numerze 9.

Chwytam właśnie za metalową klamkę, która prowadzi do sali treningowej skoczków. Waham się, a jednak to robię. Wchodzę na salę i widzę skoczków grających w siatkówkę.
Spoglądam na trybuny, gdzie dostrzegam trenera kadry, zastępcę i jeszcze jakiegoś gościa. Pewnie że sztabu...
Podchodzę bliżej, (oczywiście trenera) ale gdy mam zamiar udać się schodami do góry, czuję że grunt pod nogami się nagle zapada. Głową mnie boli i próbuję wstać, ale jakaś ciężka przeszkoda mi to uniemożliwia.
- Przepraszam... Lerie ? - spytał dobrze znany mi chłopak.
- Nie święty Mikołaj - uśmiechnęłam się niechętnie.
- Nic ci nie jest ? Ja naprawdę nie chciałem... - podniósł się szybko i podał mi rękę.
- Nic mi nie jest... Ale wiesz co Wellinger ? Jak na tak szczupłego skoczka, jesteś strasznie ciężki - zaśmiałam się cicho, a on udał obrażonego.
- Dobra, przestań mnie obrażać i powiedz co tu robisz ? - spytał i patrzył na mnie z zaciekawieniem.
- No wiesz... Mam romans z waszym trenerem i ...
- Nie kończ... - przeczesał swoje niemalże idealne włosy, następnie przyłożył sobie rękę do ust. - Jak długo to trwa ? - spytał najwyraźniej przerażony (?). Ja narnolmalniej zaczęłam się śmiać.
- Ale ty jesteś naiwny. Ja tu jestem żeby uzgodnić warunki pracy.
- Zostajesz naszym fotografem ? - uśmiechnął się pogodnie. Pokiwałam twierdząco głową, na co on mnie mocno przytulił.
- Ej Wellinger ! Nie romansuj tam tylko chodź tu grać ! - krzyknął jakiś chłopak z tyłu.
- Idę ! - krzyknął o poszedł, a ja wreszcie udałam się do trenera.
- To ty jesteś Valerie Mayer, nasz nowy fotograf ? - spytał uśmiechnięty .
- Tak. To ja - byłam trochę zestresowana, ale równie szczerze odwzajemniłam go.
                                  ~*~
Podchodzę właśnie z trenerem do tych dzikich małp, którymi nazywał ich trener i czuję nagłe zaniepokojenie. Co jeśli mnie nie polubią ? Nie będą chcieli ze mną pracować ? Może źle robię podejmując się tej pracy ? Achhh... wszystko okaże się w praniu... Werner ( bo umówiliśmy się że mówimy sobie na ty) klasnął w dłonie i jak na zawołanie wszyscy już byli obok nas. Ciekawe dlaczego małpy ? Przecież oni są tacy usłuchani i cisi.
- Chłopcy... To jest Valerie - wskazał ręką na mnie - i jest naszym nowym fotografem. - Uśmiechnęłam się do nich nieśmiało.
- Ja takich ślicznych fotografów chcę więcej ! - odezwał się Wank. Speszyłam się nieco, no nie byłam przyzwyczajona do takich komplementów. W tej chwili podszedł do mnie Mari i mocno mnie przytulił.
- Czemu mi nic nie powiedziałaś ? - zapytał cicho.
- A po co miałam mówić ? Tak to zrobiłam co niespodziankę.
- Uwielbiam te twoje niespodzianki. - zaśmiałam  się cicho.
- Dobrze chłopcy, jak na dzisiaj to już koniec treningu. Jutro jest na dziewiątą trzydzieści. Macie być wszyscy. - powiedział i rozeszliśmy się do siebie.
Wchodzę właśnie do domu i rozglądam się dookoła. Nikogo nie ma ? To dziwnie... Zawsze w domu był jej synuś... Hmm... Gdzie on jest ? Mam nadzieję, że nikt nie będzie dopytywał o nic...
Wchodzę właśnie do swojego pokoju, rzucam na biurko torebkę, a sama rzucam się na łóżko, zamierzam zasnąć, ale uniemożliwia mi to dzwonek mojego telefonu. Nie spoglądam na wyświetlacz, tylko go odbieram.
- Czego ? - rzucam oschle
- No koteczku, kotuniu... Misiaczku, misiuniu... 
- Wellinger, dobrze się czujesz ? - spytałam rozbawiona. Kto jak kto, ale Wellinger nigdy tak nie słodzi.
- Kwiatuszku... Poszła byś ze mną do jakiejś kawiarni, a potem na jakiś spacerek ? - powiedział tak jak mała dziewczynka.
- Tak słoneczko, pójdę. A co cię nagle tak nabrało na to słodzenie ?
- A tak jakoś myszko - nie wytrzymałam i się zaczęłam głośno śmiać, co niestety nie uszło uwadze Louisa, jego matki i mojego ojca wchodzących właśnie do domu. 
- Co tu się dzieje ? - zaczął wściekły Ojciec.
- Skarbie, muszę kończyć, zaraz wyjdę z domu - powiedziałam i się rozłączyłam. - Nic się nie dzieje, rozmawiałam jedynie przez telefon.- skierowałam się w jego stronę, przy czym wstałam i zabrałam telefon. Już zamierzałam wyjść z pokoju, ale ojciec mocno ścisnął mój nadgarstek.
- Ustaliliśmy waszą datę ślubu - powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Że co ? Kogo ślubu ?! 
- Twojego i Louisa 
- Ja się z nim żenić nie będę ! - krzyknęłam, po czym wybiegłam szybko z domu.
Biegłam w stronę parku, gdzie zawsze wybierałam się na spacery z Andreasem. Jak on mógł mi to zrobić ? Jestem przecież jego córką ! Nie wierzę... własny ojciec... Teraz zostałam sama, nie mam w nikim oparcia... No może poza Andreasem, z którym się bardzo przez ostatni czas zżyłam. Mówi się, że z przyjaźni do miłości... u mnie to się jak najbardziej sprawdza. Kocham go, wiem że naprawdę go kocham, ale nie wiem czy on czuję to samo...
Widzę go. Stoi przy dużej fontannie i obserwuje dzieci bawiące się na okolicznym placu zabaw. Biegnę do niego całą zapłakana. Wtuliłam się właśnie w jego ciepły tors, a on nie protestuje. Obejmuje mnie swoimi ramionami, głaszcze delikatnie moje włosy i całuje w skroń.






- Chodź do mnie do domu. Tam mi wszystko wyjaśnisz. - powiedział po czym oderwałam się od niego. Objął mnie ramieniem i udaliśmy się w drogę do jego domu.
Cały czas milczeliśmy. Mi w tej chwili było to najbardziej potrzebne, a on dobrze o tym wiedział. Wchodzimy w tej chwili do środka, a ja nie wytrzymuje i zaczynam znowu płakać, rzucając się w jego ciepłe, delikatne ramiona. Nie odepchnął mnie. Wręcz przeciwnie. Przytulił się mocniej, zaczął gładzić delikatnie moje włosy i pocałował mnie w skroń.
- Lerie... Ci się stało. - spytał biorąc moją głowę w swoje dłonie.
- On powiedział, że mam się ożenić z Louisem - powiedziałam ledwo słyszalne. - Ja tego nie chcę...
- Obiecuje ci, że ja do tego nie dopuszczę - szepnął mi do ucha, następnie wpijając swoje usta w moje... 






_________________________

CZYTACIE = KOMENTUJCIE = MOTYWUJECIE
Pozdrawiam :)
Buziaczki :*

piątek, 1 maja 2015

2. " Nigdy ! Nie w tym żywiole !"

Z dedykacją dla Ski Jumping my life, za to ,że po prostu jesteś ^_^
_________________________________________________


[...] idź wyp­rosto­wany wśród tych co na ko­lanach, wśród od­wróco­nych ple­cami i oba­lonych w proch, oca­lałeś nie po to aby żyć [...] Bądź wier­ny. Idź. 



                                      Valerie



Skończyłam zięcia, więc pora wracać do domu.
Wychodzę z budynku szkoły. Słońce święci, ptaki śpiewają, tylko szkoda że tak zimno. Połowa, a właściwie końcówka czerwca, a tu taka pogoda. Przekraczam bramę wyjściową, przekładam torbę przez ramię, wyjmuję z niej słuchawki i zaczynam słuchać muzyki. Chciałam odpłynąć do innego świata, który nie niesie mi problemów, zmartwień i samotności. Mam przyjaciółki, najlepsze na świecie, ale brakuje mi jednej osoby. Brakuje mi mojego ojca. Nigdy się nie cieszy z moich sukcesów, nigdy nie pociesza mnie gdy mi smutno, gdy mi źle. Jego najbardziej mi w życiu brakowało...
Idę spokojnie, aż zza moich pleców wyskakuje chłopak.
- Mari ? Co ty tu robisz ? - spytałam zaskoczona.
- Ja tak tylko przechodziłem, gdy tak na legalu sobie ciebie zauważyłem - uśmiechnął się.
- Stęskniłeś się już ? - uniosłam brwi ku górze.
- No... tak... - spuścił głowę w dół, udając zawstydzonego. - Nie widzieliśmy się już ponad dwa tygodnie ! - powiedział z wyrzutem, po czym cicho się zaśmiałam.
- A gdzie masz Welliego ? - chłopak zaśmiał się pod nosem.
- A tutaj jestem - usłyszałam cichy szept przy uchu. Odwróciłam się szybko, ale to nie była najlepsza decyzja. Uderzyłam przez przypadek chłopaka głową, po czym upadł na ziemę.
- Nic ci nie jest - uklęknęłam nieco przy nim. On jak gdyby nigdy nic, zaczął się śmiać.
- Nie, ale ta twoja przerażona mina - kolejny napad śmiechu.
- Jak masz zamiar mnie wyśmiewać, to ja już lepiej pójdę. - wstałam i podałam mu rękę, aby wstał.
- Nigdzie nie idziesz ! - krzyknął Mari.
- Czemu ? Ja chcę przynajmniej zanieść torbę do domu.
- No to pójdziemy z tobą, a potem pójdziemy tam gdzie zaplanowaliśmy. - zaproponował Kraus.
- Nie... Ja ... To nie najlepszy moment... - wyczuwalne było zawahanie w moim głosie, co nie uszło uwadze chłopaków.
- Lerie, co jest ? - zapytał Wellinger, kładąc dłoń na moim ramieniu. Nie chciałam się przed nim otwierać w tym momencie, nie byłam gotowa na mówienie o moim życiu.
- Ja nie chcę o tym mówić - powiedziałam oddalając się od nich, a kierując się w kierunku mojego ponurego domu.
- Przyjdź pod skocznię przed 18 ! - krzyknął starszy z Niemców.
- Pozdrów mamę ! - krzyknęłam z oddali.
Przez całą drogę zastanawiałam się, po co mam przyjść pod skocznię ? Cholera, co oni wymyślili ?
Weszłam do domu cicho, aby przypadkiem nie przeszkodzić ojcu w pracy przy dokumentach. Nagle usłyszałam czyjeś jęki. Weszłam do salonu, a tam mój ojciec z jego 'partnerką'. Ja rozumiem, że oni są razem, że chcą razem ten tego, no... współżyć, ale bez przesady ! W salonie ?!
Znają się chyba od niecałych dwóch tygodni, a zachowują się jak małżeństwo...  Bolało mnie to, że jednak znalazł sobie to zastępstwo za mamę, ale przecież mimo wszystko chciałam dla niego jak najlepiej, prawda ?
Dobra, przynajmniej nie przyprowadziła swojego synalka, który non-stop się do mnie przystawia.
Weszłam do pokoju, a na łóżku co ?! Torba jej synusia ! To są chyba żarty !
- No hej skarbie ! - krzyknął ktoś z drugiego końca pokoju.
- Nie mów tak do mnie ! Zrozumiałeś ?! - byłam tak wściekła ! - Tak wogólę to co ty tu robisz ?
- No, moja matka mówiła, że twój ojciec ma się z nią ożenić, a my się tu wprowadzamy. Cieszysz się słonko ? - podszedł do mnie bliżej.
- Ale do mojego pokoju ?!
- No twój ojciec powiedział, że to nas zbliży do siebie, że ty prędzej się we mnie zakochasz.
- No patologia w tej rodzinie ! - krzyknęłam. Chciałam zabrać telefon i zadzwonić do jednej z moich przyjaciółek, ale nigdzie nie mogłam znaleźć mojego telefonu. - No kuźwa ! Jeszcze tego brakowało !
Po chwili po domu rozszedł się dźwięk dzwonka do drzwi. Zbiegłam otworzyć.
Moim oczom ukazał się młody Wellinger. Ale co on tu robił ?
- Hej, przepraszam, ale to chyba twój telefon. - wskazał na urządzenie trzymane w jego ręce.
- Tak ! Dziękuję, dziękuję ,dziękuję, dziękuję... - rzuciłam się chłopakowi na szyję. - Oj, przepraszam... - zorientowałam się kogo właśnie przytuliłam.
- Nic się nie stało - uśmiechnął się - Przyjemnie jest w twoich ramionach. - podał mi urządzenie. Po chwili poczułam na swoich biodrach czyjeś ręce. Gdy zorientowałam się kogo one są, szybko je z siebie zrzuciłam.
- Nie dotykaj mnie - rzuciłam z odradzą.
- To jest twój chłopak ? - spytał Wellinger.
- Nigdy ! Nie w tym żywiole ! - krzyknęłam.
- A więc kto... - złapałam jego rękę.
- Proszę idź. Wszystko ci wyjaśnię później. - spojrzałam na chłopaka błagalnym wzrokiem.
- Dobrze. Pa - poczułam jego wargi na policzku. Odruchowo złapałam się za pocałowane miejsce i się delikatnie zarumieniłam. Chłopak się jedynie uśmiechnął i udał się w stronę czerwonego samochodu stojącego na krawężniku.
Zamknęłam drzwi i zaczęłam się sama do siebie uśmiechać pod nosem, nie zauważając nawet Louisa (tego jej syna) stojącego obok mnie. Nie wiedział.co powiedzieć, a mi to pasowało. Nie muszę słuchać przynajmniej tych jego bzdur.
- Valerie, mogę cię prosić do kuchni ?  - usłyszałam głos mojego ojca. Weszłam do kuchni, a przy stole siedzi mój ojciec ,razem z tą swoją Mirandą.
- Taaak ? - zawahałam się.
- Musimy porozmawiać - Zaczęła kobieta.
- No, ale o co chodzi ? - trochę się przestraszyłam.
- Chcemy, abyś znalazła sobie pracę i wprowadziła się z domu przed naszym ślubem - ślub ? Oni mają zamiar się żenić ?! Widać szybko się o tym dowiedziałam.
- Możecie się cieszyć, bo miałam taki zamiar. - odparłam z pogardą.
- Mam nadzieję, że dostaniesz jakąś pracę, ale ostrzegam cię co do chłopaków. Nie wiąż się ze skoczkami ! - zaczął ostrzegać mnie ojciec.
- Co ty się taki nagle troskliwy zrobiłeś ?! To że Gregor taki był, nie oznacza, że wszyscy tacy będą ! - krzyknęłam wściekła. - A tak dla jasności, kiedy ma być ten wasz ślub ?
- W styczniu albo grudniu, a jest dopiero końcówka czerwca, więc masz kilka miesięcy. Masz wakacje, wtedy możesz jej zacząć szukać, a potem pracujesz dwa, trzy miesiące, zarobisz trochę i wtedy się wyprowadzisz. - wtrąciła się ponownie kobieta.
- Czemu akurat twój synuś się nie wyprowadzi ? Ma dwadzieścia sześć lat, a ciągle mieszka z mamusią. - zaczęłam.
- Bo mieszka ! A jak ty jesteś taka mądra to ile ty masz lat ?! - rzuciła Miranda.
- Ja będę miała dopiero dwadzieścia lat we wrześniu.
Poszłam do pokoju, zabrałam torebkę, telefon i wyszłam z domu bo zbliżała się osiemnasta.
Dotarłam w wyznaczone miejsce i modliłam się, aby tylko nie trafić na Schlierenzauera. Zauważyłam chłopaka który szedł w moim kierunku, a ja założyłam szybko na głowę kaptur i spuśćłam ją w dół. Nagle poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu. Serce przyspieszyło bicie, ręce zaczęły się pocić, a nogi stawały się miękkie. Strasznie się bałam że to może być Austriak. Odwróciłam się i podniosłam głowę ku górze. Odetchnęłam z ulgą gdy zobaczyłam Wellingera.
- Przed kimś się ukrywasz ? - spytał nieco zaciekawiony.
- Nie... - zawahałam się znacząco.
- Czyli mogę ci zdjąć kaptur ? - powiedział łapiąc za kraniec kaptura, w celu jego ściągnięcia. Pokiwałam twierdząco głową, a chłopak go zdjął. To była zła decyzja, bo w tym samym momencie Austriak patrzył się w naszą stronę.

                                       Gregor
        
Stoję sobie z Michaelem i słucham jak ględzi coś o Anastazji, którą poznał wczoraj, a ona nie chcę z nim rozmawiać. Nagle dostrzegłem dziewczynę w kapturze. Wydaje mi się że skądś ją znam. W pewnej chwili podchodzi do niej Wellinger. Zdejmuje jej kaptur i spostrzegam długowłosą brunetkę. Odwraca się w moją stronę.
- Valerie - uderzyłem chłopaka łokciem w ramię.
- Ty znowu o niej... Zrozum chłopie że ona nie chcę cię znać ! - zaczął się denerwować.
- Nie ! Ona tam stoi z Wellingerem ! Z tym idiotycznym Niemcem ! - zacząłem wymachiwać rękami.
- Uspokój się ! - uderzył mnie w ramię.
Zacząłem iść w ich stronę...

                                     Valerie

Spostrzegłam sylwetkę brunetka zbliżającego się w naszą stronę. Spanikowana chwyciłam dłoń Andreasa, i pociągnęłam w przeciwną stronę.
- Andreas, chodźmy już - powiedziałam.
- Dobrze, ale ...
- Gdzie mamy iść ? - szybko zmieniłam temat.
- Na lodowisko obok skoczni - uśmiechnął się.
- Gdzie ?! Ja nie umiem jeździć na łyżwach ! - zaśmiał się.
- No właśnie o to chodzi - poprowadził mnie w stronę lodowiska. - Jaki masz numer buta ?
- 38... - powiedziałam z niechęcenia.
Weszliśmy do środka, Welli poszedł po łyżwy, a następnie udaliśmy się do szatni. Zostawiliśmy zbędne rzeczy, założyliśmy obuwie i poszliśmy w stronę lodu. Andi chwycił mnie za rękę i weszliśmy. Nie mogłam utrzymać równowagi, dlatego chłopak cały czas mnie trzymał. W pewnym momencie złapał mnie dłońmi w talii i zaczął mnie pchać przed siebie.
To było trochę romantyczne, gdy tak jeździliśmy razem trzymając się za ręce, albo jak trzymał mnie w talii. Nagle poczułam jak obraca mnie w swoją stronę. Spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam w nich radość.
- Miałaś mi powiedzieć co to za chłopak - uśmiechnął się.
- A to może nie tu... - rozejrzałam się po hali i zorientowałam się że większość ludzi się patrzy w naszą stronę. No szczerze im się nie dziwię, no bo to przecież sławny skoczek, a do tego z jakąś dziewczyną ? Nie można tego przegapić....
- Masz rację.
- A ty mi powiedz gdzie jest Marinus - chłopak rozejrzał się po sali i chyba sam nie wiedział gdzie podziewa się starszy kolega.
- Sam nie wiem, miał tu być ... - spojrzał na duży, ścienny zegar wiszący na ścianie. - Godzinę temu - zaśmiał się pod nosem.
- Z czego się śmiejesz ? - zapytałam ciekawa.
- Nie widzisz tego, że on nas próbuje zeswatać ? - zaśmiał się głośniej.
- No może...
- Dobra to teraz idziemy na gorącą czekoladę i jakieś kalorie - objął mnie ramieniem.
- Kalorie ?
- No jakieś ciastko, albo lody ?
- Okej.
Poszliśmy do szatni, zmieniliśmy obuwie, zabraliśmy swoje rzeczy i oddaliśmy łyżwy.
Szliśmy chodnikiem, aż moim oczom ukazała się znajoma mi sylwetka, która zmierzała w naszą stronę.
- Valerie ! - krzyknęła dziewczyna podchodząc do nas.
- Oj, jak ja cię dawno nie wiedziałam - dziewczyna rzuciła mi się w ramiona. - A gdzie masz swojego kochasia ? - uśmiechnęłam się.
- Spadaj, przecież wiersz ze mnie zostawił, ale już jest blisko mojego związku z Poppingerem. - zaśmiała się cicho. - Ale ty mi chyba nie powiedziałaś, że ty masz swojego kochasia. - Ja ? Kochasia ? Aaaa... O Niemca jej chodzi kompletnie o nim zapomniałam.
- Valentina - podała rękę chłopakowi.
- Andreas - odwzajemnił gest.
- Siostra nic mi o tobie nie mówiła - powiedziała blondynka.
- Zaraz, zaraz. To wy jesteście siostrami ? - spytał zaskoczony. - Nic, nie jesteście do siebie podobne.
- Dobra, ja już muszę lecieć - oznajmiła Valentina - Jutro zadzwonię to mi powiesz co z tą twoją pracą i co się jeszcze dzieję nieciekawiego w domu. - spojrzałam momentalnie na chłopaka, który się spojrzał na mnie pytająco.
Dziewczyna pożegnała się i odeszła, a my ponownie zaczęliśmy iść w stronę kawiarni.
- Nieciekawego w domu ? - spytał po chwili ciszy.
- Mam spore problemy w domu. - spuściłam wzrok na chodnik.
---------~*~---------
Siedzieliśmy w kawiarni dobre dwie godziny, nieporuszajac tematu mojej rodziny, ani Louisa. Patrzyłam w te jego błękitne tęczówki, non-stop się nimi zachwycając. Był taki miły, taki uroczy, taki prawdziwy... Czułam się przy nim swobodnie i wiedziałam, że jeśli będę musiała poruszać z nim te tematy, będę na to gotowa, bo zaufałam mu.
- Więc... - zaczął - Powiesz mi co to był za chłopak ? Nie żebym był zazdrosny, albo coś... Ale mnie to bardzo zaciekawiło, tak jak i twoje problemy... - spojrzał w moje oczy poważnie.
- To może zacznę mówić o problemach rodzinnych, a wtedy się przekonasz co to za chłopak. - chłopak zmużył delikatnie oczy, a następnie przytaknął głową. Zaczęłam mu opowiadać odtąd, gdy moja zmarła, aż do dnia dzisiejszego.
Po mojej długiej wypowiedzi, chłopak podszedł do mnie i mnie mocno przytulił.
- Bardzo ci współczuję. Chciałbym ci jakoś pomóc, ale nie wiem jak. - wyszeptał mi do ucha.
- Andres, ja nie.potrzebuje pomocy... - powiedziałam odsuwając się od chłopaka. - Muszę już iść. Do zobaczenia ! - krzyknęłam i wyszłam z kawiarni, a następnie wróciłam do domu.



___________~*~____________
    
Hellow ^.^
Przepraszam za to u góry >_<
Nie jestem zbytnio zadowolona z tego rozdziału... Czegoś w nim brakuje... No niestety, pisałam je trzy razy, a i tak się nie udało -,-
No cóż, tak bywa, ale i tak zapraszam do komentowania.
POKAŻCIE MI ŻE KTOŚ CZYTA TEGO BLOGA ! POKAŻCIE ŻE MAM DLA KOGO TO PISAĆ !
PAMIĘTAJCIE !
CZYTACIE = KOMENTUJCIE= MOTYWUJECIE =) ^.^