"Nigdy nie dostrzegamy skarbów, które mamy tuż przed oczyma. Dzieje się tak dlatego - bo ludzie nie wierzą w skarby. "
Właśnie wychodzę z budynku szkoły, ostatni raz w tym roku szkolnym. Przez ten czas nieco zbliżyłam się do Wellingera. Nie jestem już dla niego taka oschła, ani nie trzymam tak wielkiego dystansu. Zauważyłam w nim tą dobroć, zmartwienie, to wszystko czego do tej pory nie zauważałam.
Właśnie idę z moimi przyjaciółkami do kawiarni na lody. W pewnym momencie usłyszałam dzwonek mojego telefonu.
- Kto dzwoni ? - spytała zaciekawiona Amber.
- Nieznany - odpowiedziałam.
- To odbierz, a nie będziesz się gapić w ten wyświetlacz - zauważyła Taylor.
- Halo ?
- Pani Valerie Mayer ? - odezwał się męski głos po drugiej stronie słuchawki.
- Tak - odpowiedziałam pospiesznie.
- Dzwonię w sprawie fotografa dla niemieckiej kadry skoczków narciarskich. Wspólnie, uznaliśmy że będzie pani najbardziej odpowiednią osobą do tej pracy. - serce zaczęło mi szybciej bić.
- Czyli chcę pan mi powiedzieć, że przyjmujecie mnie ? - uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Tak. Dokładnie tak. Mogłaby pani przyjechać dzisiaj około godziny trzynastej do głównej siedziby naszego związku ? Omówilibyśmy jak wyglądałaby pani praca i zapoznali byśmy panią z naszymi skoczkami, bo akurat w tym momencie mają trening na hali sportowej. Mogłaby pani się zjawić ?
- Oczywiście ! - powiedziałam z wielkim entuzjazmem.
- To do zobaczenia ! - odezwał się ponownie, po czym zakończył naszą rozmowę.
- Dziewczyny, nie uwierzycie kto właśnie dzwonił ! - pisałem.
- Kto ? - spytała zaciekawiona Amber.
- Przyjęli mnie ! - krzyknęłam energicznie. Obie zaczęły się cieszyć ze mną. - Tylko, nie pójdę z wami do tej kawiarni... Muszę u nich być o trzynastej.
- Ale już jest jedenasta czterdzieści ! - powiedziały prawie równocześnie.
- To ja lecę, bo się spóźnię - pożegnałam się z przyjaciółkami po czym szybkim krokiem ruszyłam do domu.
Przebrałam się z białej koszuli i czarnej spódniczki, w zwiewną białą spódniczkę, sięgającą mi do połowy uda, miętową, także zwiewną bluzkę, szary, bardzo delikatny, zwiewny i kilka rozmiarów za duży sweterek rozpinany. Do tego szara torebka i miętowe trampki.
Nie musiałam się jakoś "wyjątkowo" stroić, e nie chciałam wyglądać najgorzej.
Właśnie schodzę w dół ze schodów, gdy w pewnym momencie czuję silny, męski uścisk na mojej ręce. Jest to Louis...
- Dokąd to śliczna ? - uśmiechnął się cwaniacko.
- Nie twoja sprawa ! - krzyknęłam i szybko wyszłam z domu.
- Nie denerwuj się tak bo zmarszczek dostaniesz - krzyknął na tyle głośno, że to usłyszałam.
Wchodzę właśnie do odpowiedniego budynku, kierując się do recepcji.
-Dzień dobry- powiedziała mi starsza pani siedząca za blatem.
- Dzień dobry. Ja przyszłam w sprawie fotografa dla skoczków narciarskich. - powiedziałam lekko się uśmiechając.
- Panna Valerie Mayer ? - spytała uważnie mi się przyglądając.
- Tak, to ja.
- A więc proszę za mną.
Wstała i wskazała ruchem ręki na długi, zielony korytarz. Zaprowadziła mnie do pomieszczenia o numerze 9.
Chwytam właśnie za metalową klamkę, która prowadzi do sali treningowej skoczków. Waham się, a jednak to robię. Wchodzę na salę i widzę skoczków grających w siatkówkę.
Spoglądam na trybuny, gdzie dostrzegam trenera kadry, zastępcę i jeszcze jakiegoś gościa. Pewnie że sztabu...
Podchodzę bliżej, (oczywiście trenera) ale gdy mam zamiar udać się schodami do góry, czuję że grunt pod nogami się nagle zapada. Głową mnie boli i próbuję wstać, ale jakaś ciężka przeszkoda mi to uniemożliwia.
- Przepraszam... Lerie ? - spytał dobrze znany mi chłopak.
- Nie święty Mikołaj - uśmiechnęłam się niechętnie.
- Nic ci nie jest ? Ja naprawdę nie chciałem... - podniósł się szybko i podał mi rękę.
- Nic mi nie jest... Ale wiesz co Wellinger ? Jak na tak szczupłego skoczka, jesteś strasznie ciężki - zaśmiałam się cicho, a on udał obrażonego.
- Dobra, przestań mnie obrażać i powiedz co tu robisz ? - spytał i patrzył na mnie z zaciekawieniem.
- No wiesz... Mam romans z waszym trenerem i ...
- Nie kończ... - przeczesał swoje niemalże idealne włosy, następnie przyłożył sobie rękę do ust. - Jak długo to trwa ? - spytał najwyraźniej przerażony (?). Ja narnolmalniej zaczęłam się śmiać.
- Ale ty jesteś naiwny. Ja tu jestem żeby uzgodnić warunki pracy.
- Zostajesz naszym fotografem ? - uśmiechnął się pogodnie. Pokiwałam twierdząco głową, na co on mnie mocno przytulił.
- Ej Wellinger ! Nie romansuj tam tylko chodź tu grać ! - krzyknął jakiś chłopak z tyłu.
- Idę ! - krzyknął o poszedł, a ja wreszcie udałam się do trenera.
- To ty jesteś Valerie Mayer, nasz nowy fotograf ? - spytał uśmiechnięty .
- Tak. To ja - byłam trochę zestresowana, ale równie szczerze odwzajemniłam go.
~*~
Podchodzę właśnie z trenerem do tych dzikich małp, którymi nazywał ich trener i czuję nagłe zaniepokojenie. Co jeśli mnie nie polubią ? Nie będą chcieli ze mną pracować ? Może źle robię podejmując się tej pracy ? Achhh... wszystko okaże się w praniu... Werner ( bo umówiliśmy się że mówimy sobie na ty) klasnął w dłonie i jak na zawołanie wszyscy już byli obok nas. Ciekawe dlaczego małpy ? Przecież oni są tacy usłuchani i cisi.
- Chłopcy... To jest Valerie - wskazał ręką na mnie - i jest naszym nowym fotografem. - Uśmiechnęłam się do nich nieśmiało.
- Ja takich ślicznych fotografów chcę więcej ! - odezwał się Wank. Speszyłam się nieco, no nie byłam przyzwyczajona do takich komplementów. W tej chwili podszedł do mnie Mari i mocno mnie przytulił.
- Czemu mi nic nie powiedziałaś ? - zapytał cicho.
- A po co miałam mówić ? Tak to zrobiłam co niespodziankę.
- Uwielbiam te twoje niespodzianki. - zaśmiałam się cicho.
- Dobrze chłopcy, jak na dzisiaj to już koniec treningu. Jutro jest na dziewiątą trzydzieści. Macie być wszyscy. - powiedział i rozeszliśmy się do siebie.
Wchodzę właśnie do domu i rozglądam się dookoła. Nikogo nie ma ? To dziwnie... Zawsze w domu był jej synuś... Hmm... Gdzie on jest ? Mam nadzieję, że nikt nie będzie dopytywał o nic...
Wchodzę właśnie do swojego pokoju, rzucam na biurko torebkę, a sama rzucam się na łóżko, zamierzam zasnąć, ale uniemożliwia mi to dzwonek mojego telefonu. Nie spoglądam na wyświetlacz, tylko go odbieram.
- Czego ? - rzucam oschle
- No koteczku, kotuniu... Misiaczku, misiuniu...
- Wellinger, dobrze się czujesz ? - spytałam rozbawiona. Kto jak kto, ale Wellinger nigdy tak nie słodzi.
- Kwiatuszku... Poszła byś ze mną do jakiejś kawiarni, a potem na jakiś spacerek ? - powiedział tak jak mała dziewczynka.
- Tak słoneczko, pójdę. A co cię nagle tak nabrało na to słodzenie ?
- A tak jakoś myszko - nie wytrzymałam i się zaczęłam głośno śmiać, co niestety nie uszło uwadze Louisa, jego matki i mojego ojca wchodzących właśnie do domu.
- Co tu się dzieje ? - zaczął wściekły Ojciec.
- Skarbie, muszę kończyć, zaraz wyjdę z domu - powiedziałam i się rozłączyłam. - Nic się nie dzieje, rozmawiałam jedynie przez telefon.- skierowałam się w jego stronę, przy czym wstałam i zabrałam telefon. Już zamierzałam wyjść z pokoju, ale ojciec mocno ścisnął mój nadgarstek.
- Ustaliliśmy waszą datę ślubu - powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Że co ? Kogo ślubu ?!
- Twojego i Louisa
- Ja się z nim żenić nie będę ! - krzyknęłam, po czym wybiegłam szybko z domu.
Biegłam w stronę parku, gdzie zawsze wybierałam się na spacery z Andreasem. Jak on mógł mi to zrobić ? Jestem przecież jego córką ! Nie wierzę... własny ojciec... Teraz zostałam sama, nie mam w nikim oparcia... No może poza Andreasem, z którym się bardzo przez ostatni czas zżyłam. Mówi się, że z przyjaźni do miłości... u mnie to się jak najbardziej sprawdza. Kocham go, wiem że naprawdę go kocham, ale nie wiem czy on czuję to samo...
Widzę go. Stoi przy dużej fontannie i obserwuje dzieci bawiące się na okolicznym placu zabaw. Biegnę do niego całą zapłakana. Wtuliłam się właśnie w jego ciepły tors, a on nie protestuje. Obejmuje mnie swoimi ramionami, głaszcze delikatnie moje włosy i całuje w skroń.
- Chodź do mnie do domu. Tam mi wszystko wyjaśnisz. - powiedział po czym oderwałam się od niego. Objął mnie ramieniem i udaliśmy się w drogę do jego domu.
Cały czas milczeliśmy. Mi w tej chwili było to najbardziej potrzebne, a on dobrze o tym wiedział. Wchodzimy w tej chwili do środka, a ja nie wytrzymuje i zaczynam znowu płakać, rzucając się w jego ciepłe, delikatne ramiona. Nie odepchnął mnie. Wręcz przeciwnie. Przytulił się mocniej, zaczął gładzić delikatnie moje włosy i pocałował mnie w skroń.
- Lerie... Ci się stało. - spytał biorąc moją głowę w swoje dłonie.
- On powiedział, że mam się ożenić z Louisem - powiedziałam ledwo słyszalne. - Ja tego nie chcę...
- Obiecuje ci, że ja do tego nie dopuszczę - szepnął mi do ucha, następnie wpijając swoje usta w moje...
_________________________
CZYTACIE = KOMENTUJCIE = MOTYWUJECIE
Pozdrawiam :)
Buziaczki :*